Mój ulubiony sposób spędzania czasu wolnego - z rodziną przy planszy. Dzisiejsze popołudnie stało pod znakiem dwóch gier. Pierwszy tytuł to Wsiąść do pociągu. Mogę z dumą poinformować, że dostałem wciry od mojej Córki 103 do 87. Młoda zagrała mądrze, miała dobre bilety i do samego końca żyłowała najdłuższą trasę (właśnie dzięki temu wygrała). Nawet nie potraficie sobie wyobrazić jak mnie cieszy wzrost Jej umiejętności. Poniżej plansza na koniec gry.
|
Jakoś tak zwykle gros naszej rozgrywki odbywa się na wschodnim wybrzeżu i w centrum. |
Drugim tytułem były Pędzące żółwie. W tę grę rozegraliśmy już, w różnych konfiguracjach, ponad 80 partii. Nic zatem dziwnego, że szliśmy łeb w łeb. Mimo wszystko udało mi się wkręcić Młodą, że mam czerwonego żółwia. Dzięki temu dojechałem na Jej kartach niemal do samej mety: "Na pewno nie masz zielonego...". Jednak miałem. :) Wygląd planszy po zakończeniu rozgrywki.
|
Standardowe zakończenie - wszystkie żółwie tuż przed metą. |
Bajzel w okolicach plansz też standardowy. Jakoś tak te karty nam się równo nie układają. Pomimo moich usilnych prób. O dziwo nigdy nam się żaden komponent ani nie zgubił, ani nie uległ uszkodzeniu.
Fajna sprawa, też planuję mojego wciągać w gry, ale to jeszcze daleka przyszłość :)
OdpowiedzUsuńGratulacje!
Na początek polecam proste gry: Serpentinę (bo to taki kolorowy "pasjans" i dzieciak może chcieć bawić się kartami bez grania, ale powinien bez problemu pozwolić staremu na wprowadzenie reguł do zabawy; do pewnego stopnia uczy też spostrzegawczości), UNO (bo uczy dodawania - Młoda niemal od początku była przymuszana do liczenia swoich punktów) i Pędzące żółwie (bo w wariancie uproszczonym są... proste).
OdpowiedzUsuńKolejność gier nie była przypadkowa. :)
OdpowiedzUsuń