niedziela, 15 lutego 2015

OiM w OiG czyli Ogniem i Mieczem w Orku i Goblinie

Pierdu - pierdu
Wesołe chłopaki na kucykach.
Do tego stopnia wesołe, że
nic nie zrobiły w bitwie.
Pokaz, organizowany wspólnymi siłami OiG i Wargamera, rozpoczął się chwilę przed godziną 11.00 od pogaduszek na temat, kulejącego, wargamingu w Polsce. Oczywiście nie obyło się bez rozmowy na temat Warhammerów, ale także pobawiliśmy się w archeologię schodząc na temat Mein Panzera.
Początkowo było nas tylko dwóch (plus organizatorzy), ale w szczytowym momencie zainteresowanych grą było do 7-8 osób (łącznie przez sklep przewinęło się pewnie ze 12 osób chcących popróbwać OiM). Gigantyczna frekwencja jak na Gdańsk.
Fanfary, trąby i oklaski.


Fuksik
Dzięki temu, że przyszedłem wcześnie mogłem uczestniczyć w pokazowej bitwie. Gdybym przyszedł dziesięć minut później siedziałbym przez dwie godziny gapiąc się jak grają inni. Wróciłbym wnerwiony do domu i musiałbym sprać Żonę. Lub bachora. Upiekło im się.
Przywalę im następnym razem.
To oni strzelali do wieśniaczek zamieszkujących Poznań.
Kombatanci
Naprzeciwko siebie stanęli Siedmiogrodzianie (ja) oraz Szwedzi (mój przeciwnik, którego zapomniałem zapytać o imię; on o moje też nie zapytał więc czuję się rozgrzeszony). W skład "mojej" armii wchodzili jacyś kopijnicy - podobno gorące sztuki na rynku OiM - każdy chciałby ich mieć (takie "rary" Pokemony nieco), lekka jazda przemierzająca stepy w zwartym szyku i inna jazda brykająca nieco bardziej na luzie.
Moja armia rusza do natarcia.
Paweł coś mamrotał, że robię zdjęcia tyłków.
Ja tam widzę tu tylko zady i plecy...
Bitwa
W centrum pola bitwy znajdowała się jakaś zapadła wioska - nieco przypominała Poznań - wszędzie po kątach prztykały się jakieś owieczki czy inne koziołki. Poznań zdeterminował przebieg starcia - jako że nie lubię tej bestii jak jakiś jełop rozdzieliłem swoje siły na trzy części. Najsilniejsza grupa ruszyła w stronę kirasjerów (ponoć rzeźnicy ustępujący tylko husarii) oraz jakimś takim śmiesznym dragonom czy rajtarom (było ich tylko dwie podstawki - wszystkie pozostałe oddziały liczyły po cztery). Wysłanie kopijników przeciw dwóm oddziałom było z mojej strony "trochę" debilne, ale liczyłem na wsparcie drugiej grupy, która postanowiła poprzedzierać się przez wiochę, przy okazji spieszając się. W efekcie moi pakerni kopijnicy walczyli z przeważającymi siłami wroga, a spieszeni konni wdali się w walkę strzelecką z trzecim oddziałem przeciwnika (jacyś tacy rajtarzy ze specjalną zasadą pozwalającą częściej atakować ostrzałem). Natomiast moja najlżejsza (?) jazda w zasadzie przestała całą bitwę w jednym miejscu (początkowo stała, bo tak chciałem, a w kolejnych turach stała, bo mi punktów rozkazów brakowało albo, bo trochę za późno dowiedziałem się, że dowódca, który przyłączył się do oddziału może wydawać rozkazy tylko jemu).
Po lewej kopijnicy. W środku obrońcy wioski. Po prawej nieroby.
Moi kopijnicy seryjnie przegrywali starcia, ale za każdym razem udawało im się zebrać (po radosnych ucieczkach). Pomimo tego radosnego popindalania tam i z powrotem straciwszy dwie podstawki tyle samo ich zniszczyli (po jednej kirasjerów i dragonorajtarów). W takich okolicznościach, to jednak "sukces".
Kolumna wdziera się do wsi.
Kopijnicy zaczynają taniec po lewej.
Trwająca w tym samym czasie strzelanina we wsi była niezbyt efektywna (wieśniaczki musiały być brzydkie - Poznań w końcu) aż do dwóch ostatnich tur, w których ubiłem wrogowi dwie podstawki, a on mi jedną.
Moja śliczna linia kopijników przymierza się do szarży przez pole.
Właśnie w dwóch próbach nie udało mi się rzucić mniej niż 6 na k10. Za chwilę słono za to zapłacę.

Jako że szósta tura raczej nie przyniosłaby nic ciekawego zakończyliśmy w tym momencie grę.
Zatem starcie zakończyło się wynikiem 4-3 dla mnie (co i tak nie miało znaczenia, bo w OiM gra się na scenariusze, a nie na punkty jak w DBA). Bez szału. Co prawda jeszcze w trakcie bitwy okazało się, że przy odrobinie szczęścia (miałem na to około 50% szans) mogłem ją zakończyć w okolicach 3-4 tury - nie wiedziałem, że mogę strzelać do generała, a gdybym wiedział, to może bym do niego strzelił, a gdybym go zabił - wygrałbym.
W tym momencie zakończyliśmy bitwę.
Wrażenia
Trudno mi się do czegoś przyczepić. Zagrałem raz. Było wesoło. Figurki kolorowe niczym tęcza w Warszawie. Niektóre oddziały poginały po polu bitwy niczym mój sąsiad z drugiego piętra windą. Trochę było to dezorientujące dla kogoś przyzwyczajonego do swego rodzaju "niemrawości" DBA. Póki co, gra ma u mnie dużego plusa. Właściwie dwa. Pierwszego za dynamizm. Drugiego za portretowanie historii Polski. Jak już uda mi się pomalować mój podjazd Szwecji - pewnie gdzieś tak w okolicach 2011* roku, to postaram się znowu zagrać.
Poznań jak żywy.
Przymusowo
Po "mojej" bitwie rozpoczęła się kolejna. Jednak nic o niej nie napiszę, bo rozgrywający ją Paweł (koleżka od grania w DBA) zmasakrował swojego przeciwnika i mu trochę zazdroszczę. Za karę nie zrobiłem jego bitwie żadnych zdjęć.

* Tak - wiem, że rok 2011 już był, ale, w moim przypadku, jest to data pomalowania jakiejkolwiek armii równie prawdopodobna jak każda inna

1 komentarz:

  1. Mowilem ze robisz zdjecia zadom, a nie tylkom. Cos wspominales ze lubisz konskie zady - ja nie oceniam.

    W kazdym razie pomimo tego ze Siedmiogrod dostal oklep dwa razy (ja gralem w drugiej bitwie Cesarskimi) to mimo wszystko uwazam ich podjazd za mega ciekawy - jest dobry oddzial przelamujacy, jest dobra lekka kawaleria, no i jest strzelajaca piechota, dla niepoznaki wsadzona na konie.

    OdpowiedzUsuń