sobota, 15 lutego 2014

World War Z - recenzja książki

Wstęp
Właśnie skończyłem czytać World War Z Mela Brooksa. Kilka książek o zombich mam na koncie, ale trudno powiedzieć bym był ich specjalnym fanatykiem. Jednak światowy sukces i ekranizacja tej powieści zachęcały, by się jej lepiej przyjrzeć. Zwłaszcza, że książkę dostałem w prezencie.

Konwencja
Nie jest to typowa fabuła. Nie ma tu głównego bohatera czy typowej akcji. Jest to natomiast zbiór "wywiadów" z ludźmi, którzy wojnę z zombimi przeżyli i mają coś ciekawego do powiedzenia na temat tych zmagań. Jednocześnie chronologiczne ułożenie rozmów sprawia, że poznajemy w miarę pełną historię konfliktu z różnych punktów widzenia (od pojedynczych żołnierzy po światowych przywódców). Pomysł intrygujący i w tej grupie powieści chyba nowatorski.



Wojna, ale czy aby światowa?
Jakieś 50% miejsca w książce poświęcono... USA.
Reszta książki to głównie Chiny, Indie, Rosja i Japonia. Trochę Izraela, RPA, Kuby i Ameryki Południowej. Europa pojawia się raptem w dwóch rozdziałach. Jeden pisany jest z perspektywy Amerykanina zwiedzającego powojenną Europę.
Po kimś kto miał bogatego tatę spodziewałem się lepszej znajomości geografii.

Historia (uwaga zabawopsujka)
Pomimo początkowych niepowodzeń Amerykanie podnoszą swój sztandar ku Słońcu i wyswobadzają świat od plagi zombich. Komu to zawdzięczają? Swojemu pierwszemu czarnoskóremu prezydentowi (wazelina na maksa i rzyg) oraz swojej wyjątkowości (wazelina na maksa i rzyg). Trochę im tam Żydzi czy inni Afrykanie podpowiedzieli, ale i tak oni to udoskonalili i wygrali wojnę. Niemal wszystkie pozostałe państwa na tym straciły (Chin praktycznie nie ma, Sowieci zsuwają się w teokratyczny nacjonal bolszewizm, Indie nie pamiętam, a Europa... ej jaka Europa). Potęgą stała się Kuba, hyhy. Naprawdę tak to w tej książce wygląda...
Typowy zbawca świata...

Sposoby walki z zombiakami
Raczej durne. Po co jakieś pomysły rodem z czasów napoleońskich (czworoboki itp) skoro można wsadzić kilku żołnierzy do czołgów, włączyć megafon, by wywabić zombich z kryjówek i ich porozjeżdżać? Autor też tego sensownie nie tłumaczy.

Wartości literackie
Dobra literatura pociągowa. Rozdziały są krótkie. Czyta się. Głównie w oczekiwaniu czy będzie coś o Europie. Gówno było. Przepraszam, że zepsułem główną frajdę z lektury.

Brednie (uwaga zabawopsujka)
W rozdziale o Francji możemy przeczytać, że w czasie Drugiej Wojny Światowej Francja miała ruch oporu. Pewnie. Źródła podają, że francuski ruch oporu zwiększył swą liczebność niemal czterokrotnie po tym jak Francję opuścili Niemcy. Wcześniej zajmował się przede wszystkim denuncjowaniem Żydów i "usypianiem" co jurniejszych Niemców. Po odejściu Niemców zajął się zaś staraniem o odszkodowania za byciem "ruchem oporu".
W jednym z wielu rozdziałów o USA czytamy, że Amerykanie podczas II Wojny Światowej cierpieli. No pewnie - jak oni mogli wytrzymać niemiecką okupację, deportacje i rozstrzeliwania, prawda?
Kuba dzięki przedwojennej izolacji lepiej poradziła sobie z plagą zombie. Nie no jasne - w ogóle żadne pobliskie mocarstwo nie zaanektowałoby tego kraiku, gdyby "faktycznie" tak było.
Chociaż, słowami bohaterów książki, autor potępia polityków, którzy w obliczu tak straszliwej wojny nie potrafili pozbyć się przedwojennych uprzedzeń sam w książce promuje pewien sposób widzenia świata. Sposób lewicowy (w ksiażce są podziękowania dla pracownika Washington comPost - taka amerykańska Trybuna Ludu). Znajdziemy tu też jakieś niechętne pomruki w stronę Pinocheta, ale CheGuevara i Castro to już łebskie i sprytne chłopaki.

Ocena
Niejednoznaczna. Czyta się szybko. Brednie i przemycanie lewicowości odstraszają.
Okładka ładna.

Post scriptum
W razie wybuchu epidemii zombi nie korzystajcie z rad Mela. Zwłaszcza gdy jesteście politykami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz